Zbieram się do tego wpisu już jakiś czas i dopiero teraz nadszedł moment, w którym czuję, że mogę go napisać. Musiałam przemyśleć sprawę, zweryfikować czy joga to faktycznie coś dla mnie, czy może tylko chwilowa zajawka, a do tego wszystkiego potrzebowałam czasu. Po kilku miesiącach (dość) intensywnych ćwiczeń wracam z tekstem i pierwszymi w życiu jogowymi zdjęciami.
Moje początki
Pierwszą styczność z jogą miałam na zajęciach fitnessowych w jednej z siłowni. Trafiłam tam zupełnym przypadkiem, gdy testowałam różne aktywności, próbując znaleźć najlepszą dla siebie. Tak oto między Body Workout i FA PUMP trafiłam na jogę. Wyobraźcie sobie zdziwienie nowicjusza, kiedy po wylewaniu z siebie litrów potu i podnoszeniu ciężarków wyginających ręce w drugą stronę, weszłam do cichej, zaciemnionej sali, a instruktorka szeptem kazała mi ułożyć się wygodnie i… leżeć! Moje „leżenie” skończyło się tak, że podczas pierwszych zajęć zasnęłam, a na kolejnych wyszłam w połowie i nie wróciłam. Nerwy mnie brały od tego wylegiwania i oddychania. Teraz wiem, że byłam nieziemsko zestresowana i rozproszona, a jednoczesne leżenie i oddychanie bez ruchu było dla mojego ciała zbyt dużym szokiem.
Nie pamiętam kiedy kolejny raz trafiłam na jogę, ale za drugim razem już zrozumiałam ideę i zaczęłam czuć coś niezwykłego – po każdych zajęciach wychodziłam spokojna i wyciszona, a jednocześnie zmęczona fizycznie. To trochę inny rodzaj zmęczenia. Na pierwszy rzut oka może wydawać się to dziwne, ale joga naprawdę jest wymagająca! Przez długi czas czułam takie mięśnie mojego ciała, o których nie miałam pojęcia. Na swoje niegdysiejsze czwarte piętro wchodziłam tyłem, a przy wykonywaniu najprostszych ćwiczeń trzęsłam się jak galareta. Joga wymaga skupienia i pełnej koncentracji, ale jednocześnie daje stabilizację i ogromne wytężenie umysłu. Spodobało mi się to.
Joga w domu
Początkowo dalej chodziłam na zajęcia siłowniowe, ale drażniło mnie, że nie mogę wykonać niemal żadnego ćwiczenia. Grupa była zaawansowana, instruktorki często nie było, a sama joga była nieistotnym elementem pomiędzy wszystkimi „prawdziwymi ćwiczeniami”, często zamienianym np. na pilates. W końcu zrezygnowałam i przeszłam do domowej praktyki. Na początku bardzo się bałam. Wiedziałam, że mogę robić błędy i obawiałam się, czy nie zrobię sobie krzywdy niepoprawnym wykonywaniem ćwiczeń. Dlatego postanowiłam, że zacznę od tych najbardziej podstawowych sekwencji, przy których będę „bezpieczna”. Jednocześnie chciałam najpierw przygotować ciało na bardziej intensywne ćwiczenia. Wtedy uświadomiłam sobie kilka rzeczy:
1. Zupełnie nie potrafię oddychać – jak przeżyłam te 22 lata? 😉 Kiedyś wydawało mi się to głupotą, poświęcać tyle uwagi oddychaniu. Dowiedziałam się, że zupełnie nie kontroluję mojego oddechu i nie mam pojęcia o korzyściach, które takie świadome oddychanie może mi przynieść.
2. Umiem jednocześnie dużo i mało – odkryłam, że mam całkiem silne ręce, ale też fatalne poczucie równowagi. Odkrywam swoje wady i zalety. Jedne i drugie zaczęłam akceptować.
3. Wcale nie zależy mi już na jak najszybszym wykonywaniu super spektakularnych pozycji ani ekspresowym poprawieniu wyglądu ciała. Bardziej cieszy mnie sam proces ćwiczenia i obserwowanie zmian, które zachodzą.
4. Jestem w stanie ćwiczyć codziennie i znajduję czas na przynajmniej kilkanaście minut ćwiczyć. Co więcej, nie zmuszam się do tego!
Co się zmieniło po tych kilku miesiącach?
Tak naprawdę nie mogę Wam powiedzieć o jakiś niesamowitych i spektakularnych efektach, ale rezultaty zdecydowanie są. Siła fizyczna i elastyczność to zdecydowanie coś, z czym zawsze miałam problem, chociaż kiedyś byłam zdecydowanie bardziej gibka. Oczywiście z czasem stałam się sztywna jak kłoda. Może dla Was zabrzmi to dziwnie, ale nie pamiętam kiedy ostatnio mogłam podnieść wyprostowaną nogę. O zrobieniu skłonu nawet nie wspomnę. Poza brakiem elastyczności strasznie się garbię. Wynika to z kompleksów, m.in. tego z małym biustem. Dzisiaj akurat z tego problemu jestem wyleczona, niestety kręgosłup nadal pamięta i automatycznie przybieram skuloną postawę – zwłaszcza w stresujących sytuacjach. Dzięki regularnym ćwiczeniom zwiększa się moja elastyczność i zakres ruchu. W końcu czuję się lepiej. No i najważniejsza sprawa – uczę się cierpliwości do samej siebie i szacunku do własnego ciała. Przestaję wymagać, raczej akceptuję i wspieram. Joga zmusza do uważności i koncentracji na chwili obecnej. To nie jest umiejętność, którą można po prostu włączyć, gdy tak nam się podoba, jak na przykład radio. To uczy pokory.
Dlaczego tak to lubię?
Bo mogę robić wszystko w swoim tempie. Od zawsze miałam raczej awersję nie do samej aktywności, ale raczej do sportu i ćwiczeń. Postępy mierzone okropnymi tabelkami, zgodnie z którymi czternastolatek powinien robić coś przynajmniej dwa razy szybciej niż jeszcze rok wcześniej. Mieć więcej siły, skakać dalej, biegać szybciej. Sport kojarzył mi się z problemem, którego nie mogłam opanować. W pewnym momencie nie byłam na przykład w stanie rzucić piłką lekarską dalej i notorycznie zbierałam za to jedynki i musiałam odrabiać zaliczanie dziesięć razy po zajęciach. Taką samą presję czułam również później w innych dyscyplinach – po miesiącu powinieneś to i tamo, po dwóch jeszcze coś więcej, a w jodze? Nikt Cię nie goni, masz robić wszystko w swoim tempie, bez gonienia króliczka.
To dość długie pierwsze wrażenia. Wiem, że joga staje się teraz coraz popularniejsza i niemal wyskakuje z lodówki, ale mimo wszystko ja też chciałabym pisać wam więcej o ćwiczeniu jogi. O efektach i wrażeniach. Pokazywać rezultaty z perspektywy amatora, który ma problem ze zgięciem nogi, czy wyprostowaniem kolana. Myślę, że takie wrażenia początkującej osoby mogą być w jakiś sposób pomocne i zachęcające do ćwiczeń. Niby wszyscy wiemy, że na początku popełniamy błędy i nikt nie ćwiczy idealnie, ale jakoś czasami trudno to sobie uświadomić patrząc na wszystkie piękne obrazki. Jak widzicie po zdjęciach moja postawa i poszczególne ćwiczenia wymagają jeszcze DUŻO PRACY, ale mam nadzieję, że będzie tylko lepiej 🙂
A jak to wygląda u Was? Praktykujecie jogę? Co najbardziej w niej lubicie? Czekam na Wasze wrażenia 🙂
5 thoughts on “Kilka miesięcy z jogą – moje początki”
W zeszłym roku też ćwiczyłam jogę i strasznie się cieszyłam jak udało mi się podnieść obie nogi WYPROSTOWANE <3 Niestety w którymś momencie wszystko mi się poprzestawiało i jakoś nie mogłam znaleźć czasu na ćwiczenia. Od przyszłego tygodnia mam zamiar chodzić na zajęcia (ale nie na siłownię tylko do szkoły jogi) bo coraz bardziej czuję, że zanim zacznę coś trudniejszego robić to jednak rozciągnięcie starych stawów się przyda 😉 Trzymam kciuki za Twoje treningi 😉
Też chciałabym pójść do szkoły jogi <3 Konieczność wychodzenia na ćwiczenia działa zdecydowanie motywująco. Mam wrażenie, że w taki sposób czasami łatwiej znaleźć czas 🙂 Dziękuję, za Twoje treningi też trzymam kciuki 🙂
Moje pierwsze podejście do yogi było podobne jak Twoje 😀 Uśmiałam się jak czytałam o zaśnięciu 😉
Był czas, kiedy to czułam wielką potrzebę wyciszenia się. Jak się zabrałam do tego by zacząć ćwiczyć, miałam wrażenie, że zwariuję od tego bezczynnego siedzenia i dumania… 😉 Miałam ochotę tą całą energię, te emocje, stres, nerwy wyrzucić z siebie. Odnosiłam wrażenie, że jak się porządnie zmęczę chodzeniem, jazdą na rowerze, to będzie mi lepiej. Owszem, nadal lubię tę formę ruchu, jednak yoga jest super. W marcu idę na pierwsze zajęcia z profesjonalnym instruktorem. Mam nadzieję, że pokaże mi co robić i jak, żeby nie zrobić sobie krzywdy… 😉
Faktycznie podobnie! Po naszym spotkaniu myślę, że nie tylko z tym podobnie! Trzymam kciuki za marcową jogę, ja planuję w tym roku zapisać się do szkoły jogi, trzymaj kciuki <3